W ramach współpracy polsko-czesko-słowackiej polskie pielęgniarki-nauczyciele
akademiccy chętnie uczestniczą w konferencjach organizowanych przez naszych
południowych Sąsiadów. Takie zjazdy są okazją do promowania własnego dorobku
naukowego, do nawiązania współpracy, do wymiany doświadczeń… na pewno przynoszą
korzyści każdej ze stron. Gdy polskie pielęgniarki wracają do kraju okazuje
się, że czeka je kobierzec usłany cierniami. Swoista droga przez mękę. Z powodu
dziwnych kryteriów uznawania zagranicznych publikacji przez macierzyste
uczelnie, w wielu przypadkach okazuje się, że cała praca naukowa idzie na marne.
Praca naukowa to żmudny proces studiowania literatury
przedmiotu, tworzenia koncepcji, wybór narzędzi badawczych i konstruowanie
własnych kwestionariuszy, wybór grupy badawczej i przeprowadzenie samych badań,
policzenie wyników, opracowanie statystyczne, interpretacja wyników i napisanie
pracy. Publikacja powinna zwieńczyć ten etap działań. Cały proces badawczy może
być finansowany przez uczelnię, ale często zdarza się tak, że
pielęgniarka-nauczyciel akademicki z różnych powodów nie może skorzystać z
dotacji. Wtedy sponsorem działalności naukowej polskiej pielęgniarki staje się
rodzina.
Jedną z bardziej atrakcyjnych form zakończenia pracy
badawczej jest wygłoszenie referatu na konferencji zagranicznej oraz publikacja
pełnego tekstu w monografii z danego zjazdu. Biblioteka uczelniana powinna
uznać taki tekst za publikację zagraniczną i wycenić jej wartość w punktach,
które zlicza się jako tzw. dorobek naukowy. Tymczasem okazuje się, że nie
zawsze tak jest.
No właśnie, dochodzą mnie słuchy o różnych kryteriach
uznawania publikacji zagranicznych w różnych uczelniach, co świadczyłoby o
dowolności interpretacji ogólnych zasad i że bardziej jest to wymierzone przeciwko
pracownikowi niż na jego korzyść. Od kilku lat dostaję listy z prośbami o pomoc,
bo biblioteka nie chce uznać czyjeś pracy jako naukowej. Bo albo monografia
wydana jest tylko w wersji elektronicznej, albo w Internecie nie ma informacji
archiwalnej o danej konferencji, albo monografia elektroniczna powinna być
dostępna przez Internet, a nie jest, albo Słowacy napisali zakazane w Polsce
słowo „zbornik”.
W zależności od wiatrów na Atlantyku, w Polsce słowo
„zbornik” tłumaczone jest przez popularny, zamorski, internetowy translator
jako „zeszyt” albo jako „monografia”. Wszystko zależy od tego, w którym
momencie „wiatrów” pracownik biblioteki wrzuci to słowo do translatora, to taki
będzie wynik żmudnej pracy naukowej polskiej pielęgniarki. Dlatego uczestnicy
słowackich konferencji – nauczeni złym doświadczeniem „drogi przez ciernie” –
proszą mnie o wstawiennictwo w sprawie nieumieszczania na stronie tytułowej słowackich
monografii słowa „zbornik” tylko dlatego, że polskie uczelnie nie traktują tych
publikacji jako naukowych. Wysyłam prośby, a organizatorzy konferencji i
wydawcy „zborników” specjalnie dla nas ryzykują zdziwienie słowackich i
czeskich odbiorców nieczytelnością strony tytułowej, bo jaki z tej książki
zbornik skoro nie jest napisane, że zbornik.
Oczywiście, Słowacy są wyrozumiali i zgadzają się na kolejne
fanaberie polskich uczestników słowackich konferencji, ale w porównaniu z
własnym systemem wartościowania prac naukowych, które promują ze szczególną
atencją, ze zdziwieniem i współczuciem odnoszą się do naszych trudności na tym
polu.
Mamy kryteria oceny, które sprowadzają do zera cały nasz dorobek i nic sie nie opłaca ... A zwłaszcza praca na rzecz środowiska. Wojtku dziękuję Ci za ten temat. Minister Nauki co jakiś czas przeprowadza ankietę dotycząca problemów w pracy naukowej, ale nie wiem ile koleżanek na nią odpowiada.
OdpowiedzUsuń