Translate

poniedziałek, 23 lutego 2015

Destrukcyjna komunikacja w ochronie zdrowia ma się dobrze…

„Pielęgniarki w swojej codziennej pracy rzadko i niechętnie podejmują się pełnienia ekspresyjnej roli wobec pacjenta. Niewiele czasu w ciągu dyżuru poświęcają rozmowie ze swoimi podopiecznymi, raczej wolą – bo potrafią – wykonywać zabiegi, zlecenia, podawać leki i prowadzić dokumentację. Można powiedzieć, że nie posiadają umiejętności prowadzenia rozmowy, nie potrafią zmniejszyć napięć i stresów związanych z chorobą i procesem leczenia, również odczuwają lęk przed ekspresją emocjonalną pacjenta, szczególnie dotyczącą smutku, zwątpienia i pesymizmu. Zatem istnieje realna potrzeba rozwijania i kształtowania przez pielęgniarki praktycznych umiejętności psychologicznych ważnych w kontaktach z innymi ludźmi.” – napisał Wojciech Nyklewicz w 1986 r. w monografii pt „Przydatność zawodowa a system kształcenia pielęgniarek” (1). Od tamtej diagnozy minęło już prawie 30 lat i myślicie, że coś się zmieniło?

Uważam, że jesteśmy w punkcie wyjścia. Opisując czasy współczesne, do powyższej diagnozy dopisałbym jeszcze bossing (przemoc stosowaną przez przełożonych, którą w Polsce nazywamy mobbingiem) oraz agresję pacjentów i osób odwiedzających. W takim „gorącym” tygielku zakłóceń komunikacyjnych nikt długo nie wytrzyma, a nawet jeśli zaciśnie zęby, to przypłaci trwanie w takiej patologicznej sytuacji uszczerbkiem na zdrowiu.

Na początku lat 90. wraz z powaleniem „żelaznej kurtyny” dotarła do Polski wiedza stara jak świat. Zachwyciliśmy się Neurolingwistycznym Programowaniem (NLP) – wtedy mającym blisko 20 lat – które jest zarówno terapią krótkoterminową, sztuką skutecznego komunikowania się oraz nauką badającą procesy komunikacji międzyludzkiej. Dla praktyki wykonywania zawodów medycznych najistotniejsza z tego była możliwość nauczenia się technik komunikowania terapeutycznego. Pracownicy działów obsługi klienta, banków, stacji benzynowych, aptek, sprzedawcy sklepów, nauczyciele, menadżerowie wyższych szczebli, politycy, dziennikarze, urzędnicy – wszyscy oni byli szkoleni (i nadal są) w zakresie efektywnego komunikowania się (uczą się wybranych technik NLP). Pielęgniarki też uległy tej modzie, też uczestniczyły w zajęciach warsztatowych. Wszystkie branże udało się zreformować, poza medyczną.

Najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem tej zmiany jest to, że na wszystkich stanowiskach pracy związanych z obsługą klienta, przy pierwszym spotkaniu z danym petentem pracownicy wstają zza biurka, przedstawiają się z imienia i nazwiska, często podają rękę, zapraszają do zajęcia miejsca i sami siadają jako dostatni. Oczywiście, możemy spotkać niewielkie modyfikacje tej reguły nawiązywania kontaktu. Żelazną zasadą standardu komunikowania się z klientem jest przedstawianie się z imienia i nazwiska. Tak jest wszędzie, poza ochroną zdrowia. Tu zwłaszcza pielęgniarki starają się być anonimowe. Z moich obserwacji poczynionych w szpitalach wynika, że w niektórych oddziałach nawet wizytówki przypinane są do fartuchów w taki sposób, żeby przypadkiem nie odwróciły się stroną z nazwiskiem do widoku pacjenta. W razie czego zawsze można zastosować wymówkę, że wizytówka sama się przekręciła. O przedstawianiu się nie ma mowy.

Tymczasem anonimowość jest jednym z najważniejszych czynników ułatwiających zachowania agresywne. To wiadomo od co najmniej 40 lat. Przeprowadzono szereg badań i eksperymentów, które uzasadniają wprowadzenie przedstawiania się jako jednego z najważniejszych elementów standardu komunikowania się z pacjentami i ich rodzinami. Ten standard jest przedmiotem nauczania na studiach pielęgniarskich, na kursach podyplomowych, na warsztatach z komunikowania się. W ciągu 20 lat prowadzenia takich zajęć dla kilkudziesięciu tysięcy pielęgniarek i położnych w całym kraju, w każdej grupie szkoleniowej spotykałem się z silnym oporem przed przedstawianiem się pacjentom i ich bliskim. I tak jest do dziś. Nawet warsztaty z zakresu profilaktyki zachowań agresywnych pacjentów nie przyniosą oczekiwanych rezultatów, jeśli uczestnicy mają potężną baterię kontrargumentów przeciwko przestawianiu się. Oczywiście, są one uzasadnione wieloletnim doświadczeniem. Tylko że przy głębszej analizie zdarzeń z agresją pacjentów widać, jakie czynniki ją wywołały i że można było jej zapobiec.

Ukrywanie wizytówek dodatkowo utrudnia pacjentom poruszanie się w nieznanym świece szpitala czy poradni. Jest wyrazem budowania murów twierdzy, którą człowiek chory musi zdobyć. Ten, kto boi się swojej sytuacji gwałtownego rozchorowania się, a ma jeszcze siły, będzie próbował powalczyć o oczekiwane zainteresowanie i zaopiekowanie się nim. A konkurencja jest duża, bo do placówek medycznych ludzie walą drzwiami i oknami. Jest to jedyna branża, której dział obsługi „klienta” nie musi się o niego starać. Pacjent i tak przyjdzie po usługę, bo do tego zmusi go choroba. W takich okolicznościach prawdopodobieństwo zachowań agresywnych jest wyższe – tak jak w każdej kolejce, tylko że w tej ludzie nie chcieli się znaleźć, dlatego tym bardziej czują się sfrustrowani.

Natężenie zachowań agresywnych pacjentów i ich rodzin można zmniejszyć (nie da się ich całkowicie uniknąć). Aby to uczynić, należy nabyć umiejętności zarządzania sobą w relacji z pacjentami oraz umiejętności zarządzania tą relacją. Należy umieć unikać własnych zachowań prowokujących agresję chorych – trzeba być tego po prostu świadomym. Tego można się nauczyć tak samo jak wykonywania iniekcji.

Pielęgniarką nie staje się osoba tylko dlatego, że robiła kiedyś zastrzyki swoim lalkom czy misiom. Profesjonalizmu trzeba się nauczyć. Tylko dlaczego trwa to ponad 40 lat?

(1) Cytat pochodzi z: Nyklewicz Wojciech (1986): „Wykorzystanie laboratorium poszukiwań J. Mellibrudy w celu kształtowania przez pielęgniarki umiejętności ważnych w kontaktach z innymi ludźmi”. Monografia z Konferencji Naukowej „Przydatność zawodowa a system kształcenia pielęgniarek”, Katowice, 17-18 kwietnia 1986.

7 komentarzy:

  1. Pielęgniarka przy obecnych realiach pracy, nie ma czasu na rozmowy. Szanowny Pan chyba nigdy nie był w szpitalu. Proszę sobie sprawdzić dane GUS, jak mało jest pielęgniarek obstawiających oddział. Brak personelu do pracy, wykonywanie dodatkowo obowiązków, które należą do kogoś innego. Praca czasami na 2 etaty, bo z tej wspaniałej pensji ciężko utrzymać rodzinę. Ja się pytam gdzie znaleźć czas na ekspresje i trzymanie się za ręce. Byłem w wielu szpitalach i jestem pełen podziwu dla pielęgniarek i pielęgniarzy, że mają jeszcze chęć się uśmiechać i rozmawiać z pacjentami. Tak naprawdę to rozmowy z pacjentem trzeba uczyć lekarzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz. Używając młodzieżowego języka powiem tak: „Spoko, Szanowny Pan był „kiedyś” w szpitalu, więc doskonale zna sytuację w ochronie zdrowia”.
      Zgadzam się z Panem, że przy obecnych obsadach kadrowych, pielęgniarki nie mają czasu na prowadzenie rozmów terapeutycznych. We wszystkich oddziałach szpitalnych, które ostatnio wizytowałem nawet nie zbiera się wywiadu pielęgniarskiego, a procedura przyjęcia pacjenta do oddziału ogranicza się tylko do ułożenia chorego w łóżku i wykonania niezbędnych pomiarów i pobrań, ewentualnie podania leków czy wykonania innego zaopatrzenia (to akurat widzi pacjent) oraz założenia dokumentacji (tych czynności pacjent nie widzi). Wszystkie te rzeczy wynikają z braku personelu – to oczywiste.
      Problem obarczania pielęgniarek zakresem obowiązków personelu pomocniczego i niektórymi czynnościami lekarskimi opisywałem wielokrotnie w Magazynie Pielęgniarki i Położnej. Ten proceder dział się już od mniej więcej drugiej połowy lat 80. A na masową skalę nasilił się w latach 90. I choć wszyscy o tym wiedzieli, to w tej kwestii była zmowa milczenia. Po prostu pielęgniarki odcinkowe pozostawiono same sobie. Brak reakcji samorządu zawodowego wynikał z tego, że pielęgniarki nie składały skarg na piśmie, więc nie było do czego się odwołać chcąc podjąć interwencję. Już wkrótce napiszę na ten temat więcej.
      A wracając do kwestii komunikowania się, to w powyższym artykule skoncentrowałem się na standardzie nawiązania pierwszego kontaktu. W nim zawarty jest element przeciwdziałania agresji pacjentów, który jest permanentnie ignorowany przez pielęgniarki, mimo iż teoretycznie o nim wiedzą. Z badań wynika, że stosując go, można uniknąć wielu przemocowych sytuacji. Lecz pomimo tej wiedzy nikt (obym się mylił) nie przedstawia się z imienia i nazwiska. Również o tym problemie dokładniej napiszę już niedługo.

      Usuń
    2. Dziękuję za ten komentarz. Używając młodzieżowego języka powiem tak: „Spoko, Szanowny Pan był „kiedyś” w szpitalu, więc doskonale zna sytuację w ochronie zdrowia”.
      Zgadzam się z Panem, że przy obecnych obsadach kadrowych, pielęgniarki nie mają czasu na prowadzenie rozmów terapeutycznych. We wszystkich oddziałach szpitalnych, które ostatnio wizytowałem nawet nie zbiera się wywiadu pielęgniarskiego, a procedura przyjęcia pacjenta do oddziału ogranicza się tylko do ułożenia chorego w łóżku i wykonania niezbędnych pomiarów i pobrań, ewentualnie podania leków czy wykonania innego zaopatrzenia (to akurat widzi pacjent) oraz założenia dokumentacji (tych czynności pacjent nie widzi). Wszystkie te rzeczy wynikają z braku personelu – to oczywiste.
      Problem obarczania pielęgniarek zakresem obowiązków personelu pomocniczego i niektórymi czynnościami lekarskimi opisywałem wielokrotnie w Magazynie Pielęgniarki i Położnej. Ten proceder dział się już od mniej więcej drugiej połowy lat 80. A na masową skalę nasilił się w latach 90. I choć wszyscy o tym wiedzieli, to w tej kwestii była zmowa milczenia. Po prostu pielęgniarki odcinkowe pozostawiono same sobie. Brak reakcji samorządu zawodowego wynikał z tego, że pielęgniarki nie składały skarg na piśmie, więc nie było do czego się odwołać chcąc podjąć interwencję. Już wkrótce napiszę na ten temat więcej.
      A wracając do kwestii komunikowania się, to w powyższym artykule skoncentrowałem się na standardzie nawiązania pierwszego kontaktu. W nim zawarty jest element przeciwdziałania agresji pacjentów, który jest permanentnie ignorowany przez pielęgniarki, mimo iż teoretycznie o nim wiedzą. Z badań wynika, że stosując go, można uniknąć wielu przemocowych sytuacji. Lecz pomimo tej wiedzy nikt (obym się mylił) nie przedstawia się z imienia i nazwiska. Również o tym problemie dokładniej napiszę już niedługo.

      Usuń
  2. Piękny i prawdziwy tekst, pomija jednak kilka... dość istotnych czynników, które wpływają na taki stan rzeczy jaki jest tu opisany. Po pierwsze komuś kto nie pracuje w pielęgniarstwie, ciężko to zrozumieć lub sobie wyobrazić, ale nasza służba zdrowia naprawdę nie zapewnia nam opieki jakiej potrzebujemy, a tylko taką żebyśmy nie umarli. Standardowy oddział szpitalny w Polsce wygląda następująco: 45 pacjentów i trzy, a częściej DWIE pielęgniarki. Uśmiecham się więc czytając „Niewiele czasu w ciągu dyżuru poświęcają rozmowie ze swoimi podopiecznymi, raczej wolą – bo potrafią – wykonywać zabiegi, zlecenia, podawać leki i prowadzić dokumentację.” Tak się składa że pacjenci, którzy leżą na oddziale są chorzy na tyle... że musieli trafić do szpitala :) to oznacza że jest to dość ważne, żeby wszystkim podać leki i „wykonywać zabiegi”. Chciałbym żeby każdy kto posądza polskie pielęgniarki o brak ciepła i miłej rozmowy, odbył jeden taki 12togodzinny dyżur, na oddziale gdzie jest właśnie 45 pacjentów i 2 pielęgniarki. Niech każdy pacjent ma tylko 2 leki do podania co 4 godziny i jeden wlew kroplowy. Niech tylko 2 pacjentów będzie w stanie ciężkim. Niech zaledwie połowa ma „krew do pobrania”. Dokumentacja którą tak bardzo „wolimy wypełniać”, jest obowiązkowa dla każdego pacjenta i jesteśmy z niej rozliczani po każdym dyżurze. Każda więc inteligentna osoba znając taki stan rzeczy musi zrozumieć że brak rozmowy terapeutycznej, a czasem brak jakiegokolwiek kontaktu z pacjentem to wina systemu – który każe szpitalowi oszczędzać na pielęgniarkach i zapewnia tylko taką opiekę pacjenta, żeby ten nie umarł (ale też nie zawsze). Tak jak dietetyk nie jest w stanie zapewnić nikomu zróżnicowanej i pełnowartościowej diety za 4.50 zł dziennie, tak 2 pielęgniarki nie są w stanie zapewnić opieki profesjonalnej 45ciu pacjentom. To jest niemożliwe. Zapewniam jednak że jesteśmy świetnie wyszkoleni, kończę właśnie studia wyższe i zapewniam że mamy dużą wiedzę i spore umiejętności. Nie mamy za to umiejętności poruszania się z prędkością światła, ani teleportacji, nie potrafimy też być wszechobecni i wszystkowidzący jak Bóg. Niestety w pracy zawodowej tego właśnie się od nas wymaga.... Pozdrawiam i zapraszam na swojego bloga. http://czarnyczerwony.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że dokładnie wraz z wyliczeniami opisał Pan sytuację pracy pielęgniarki podczas 12. godzinnego dyżuru. Takich opisów w polskich mediach powinno być jak najwięcej, bo właśnie tej wiedzy brakuje przeciętnemu obywatelowi, by wiedział, czego może spodziewać się w szpitalu. Oczywiście, to nie zmieni postaw roszczeniowych pacjentów, jednak jestem przekonany, że „kropla dąży skałę” – i że coś z tego dobrego wyniknie.
      Diagnoza umiejętności komunikacyjnych pielęgniarek, którą zacytowałem na początku powyższego artykułu, dotyczy okresu 1975-1985 (publikacja 1986). Ten język dziś może wydawać się archaiczny. Co w tym wszystkim jest najważniejsze? Otóż w tamtych czasach było 2x więcej pielęgniarek i całe mnóstwo personelu pomocniczego. W bardzo wielu szpitalach pielęgniarki w ogóle nie wykonywały czynności higienicznych, ścielenia łóżek, podawania basenów czy karmienia chorych, bo robili to salowe i sanitariusze. Transportem wewnętrznym też zajmowali się specjalnie przeszkoleni sanitariusze. I mimo tak licznych obsad pielęgniarskich i takich „tłumów” personelu pomocniczego diagnoza umiejętności komunikacyjnych wypadła niepomyślnie. Już wtedy było wiadomo, z czego to wynika, jednak określony stan wewnętrznej równowagi w ówczesnym systemie „Pielęgniarstwo” utrzymywany był w status quo pomimo jego dysfunkcyjności. I teraz jest pytanie: z czyjej perspektywy stan był dysfunkcyjny, a komu zależało na jego utrzymaniu? Postaram się na to pytanie odpowiedzieć w najbliższym artykule.
      Powiem tak, stan dzisiejszy pielęgniarstwa wynika z różnych czynników i mechanizmów, które sięgają lat 50., a może nawet i dalej. To, czego ja i jakimi metodami byłem nauczany na studiach, też było „wypadkową” odległej przeszłości i aktualnej sytuacji społeczno-politycznej. To, jak dzisiaj kształcimy pielęgniarki też ma swoje podłoże w tamtych czasach i osadzone jest w obecnej rzeczywistości.
      Jeśli chodzi nauczanie komunikowania w pielęgniarstwie, to powinno być ono prowadzone metodą treningową (trening interpersonalny oraz grupa Balinta) i to nie jednorazowo, tylko systematycznie. W kształceniu podyplomowym powinny być dostępne takie metody nauczania jak coaching, mentoring i superwizja. Zdaje się, że jakieś bajki opowiadam.

      Usuń
    2. Cieszę się, że dokładnie wraz z wyliczeniami opisał Pan sytuację pracy pielęgniarki podczas 12. godzinnego dyżuru. Takich opisów w polskich mediach powinno być jak najwięcej, bo właśnie tej wiedzy brakuje przeciętnemu obywatelowi, by wiedział, czego może spodziewać się w szpitalu. Oczywiście, to nie zmieni postaw roszczeniowych pacjentów, jednak jestem przekonany, że „kropla dąży skałę” – i że coś z tego dobrego wyniknie.
      Diagnoza umiejętności komunikacyjnych pielęgniarek, którą zacytowałem na początku powyższego artykułu, dotyczy okresu 1975-1985 (publikacja 1986). Ten język dziś może wydawać się archaiczny. Co w tym wszystkim jest najważniejsze? Otóż w tamtych czasach było 2x więcej pielęgniarek i całe mnóstwo personelu pomocniczego. W bardzo wielu szpitalach pielęgniarki w ogóle nie wykonywały czynności higienicznych, ścielenia łóżek, podawania basenów czy karmienia chorych, bo robili to salowe i sanitariusze. Transportem wewnętrznym też zajmowali się specjalnie przeszkoleni sanitariusze. I mimo tak licznych obsad pielęgniarskich i takich „tłumów” personelu pomocniczego diagnoza umiejętności komunikacyjnych wypadła niepomyślnie. Już wtedy było wiadomo, z czego to wynika, jednak określony stan wewnętrznej równowagi w ówczesnym systemie „Pielęgniarstwo” utrzymywany był w status quo pomimo jego dysfunkcyjności. I teraz jest pytanie: z czyjej perspektywy stan był dysfunkcyjny, a komu zależało na jego utrzymaniu? Postaram się na to pytanie odpowiedzieć w najbliższym artykule.
      Powiem tak, stan dzisiejszy pielęgniarstwa wynika z różnych czynników i mechanizmów, które sięgają lat 50., a może nawet i dalej. To, czego ja i jakimi metodami byłem nauczany na studiach, też było „wypadkową” odległej przeszłości i aktualnej sytuacji społeczno-politycznej. To, jak dzisiaj kształcimy pielęgniarki też ma swoje podłoże w tamtych czasach i osadzone jest w obecnej rzeczywistości.
      Jeśli chodzi nauczanie komunikowania w pielęgniarstwie, to powinno być ono prowadzone metodą treningową (trening interpersonalny oraz grupa Balinta) i to nie jednorazowo, tylko systematycznie. W kształceniu podyplomowym powinny być dostępne takie metody nauczania jak coaching, mentoring i superwizja. Zdaje się, że jakieś bajki opowiadam.

      Usuń
  3. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do dyskusji