Translate

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Drugie i trzecie spotkania z Janą Korandovą w Pradze

Knowania Kierownika Kosmosu są ciche, niepozorne, lecz skuteczne. Najbardziej podoba mi się w Nim to, że jest nienarzucający się i dyskretny. Po prostu, daje wolność wyborów. On podrzuca mi zbiegowiska okoliczności, niby przez przypadek, náhodou… Ja udaję, że to przypadki, i tak podążamy ku Spotkaniom i rzeczom ważnym. Że ważnym, widać dopiero z perspektywy czasu.

Właśnie w 2009 roku Kierownik Kosmosu umówił mnie na randkę z Madonną w Pradze, Madonna umówiła mnie z Janą Korandovą, Jana zaaranżowała jesienne Spotkanie w Brnie, potem było „Spotkanie bez spotkania” z romskim Księciem w Pradze… i tak na scenę współpracy polsko-czeskiej, a potem również polsko-słowackiej wkraczają kolejni bohaterowie. A tymczasem jesteśmy w Pradze, jest środek sierpnia 2009 r. W stolicy Czech spotkałem się już dwa razy z Janą Korandovą, na randkę ze mną przyleciała Madonna, którą po koncercie odprawiłem w dalszą podróż, tym razem do Polski.

Gdy nastała sobota 8 sierpnia 2009, w upalne popołudnie wychodzę z przyjemnie chłodnej stacji metra Chodov. Tak, na tym osiedlu, zaledwie kilka dni później, Madonna miała swój koncert. Tu również mieszka Jana Korandová. „Vojtĕchu, pokażę Ci Pragę, jakiej nie znasz” – i udaliśmy się… w góry. Tuż za blokiem, w którym mieszka Jana, zaczyna się pasmo skalistych wzgórz, porośniętych ogromnymi sosnami i świerkami. Chłodnie cieniste drzewa przynoszą ulgę, a w ciszy słychać przeciągły szum wiatru. W tym górskim lesie jest wszystko, co można spotkać np. w niższych partiach polski Tatr. Są podobno nawet niedźwiedzie, choć wokół tego wielkiego boru tętni życiem ogromne miasto. Poruszamy się po wyznaczonych szlakach, spotykając, na szczęście, mniej turystów niż w modnych polskich górach. Jana Korandová opowiada o życiu przeciętnego prażanina, o tym, że wolą oni spędzać wolny czas właśnie w takich kompleksach leśnych niż w turystycznym centrum Pragi. Panuje tu niesamowity spokój. Przechodnie starają się mówić nieco ciszej niż na ulicach, by wzajemnie nie zakłócać sobie przyjemności obcowania z naturą. Wprawdzie pośród skał, na polankach znajdują się place zabaw dla dzieci, lecz mają one charakter sprawnościowych ścieżek. W tych miejscach jest nieco gwarniej.

Jana Korandová i Wojciech Nyklewicz w hospodzie U krále Václava IV. w Pradze.
Archiwum autora.
Przystajemy przy górskim źródle. Woda tryska prosto ze skały, jest bardzo zimna i cudownie gasi pragnienie. Mam okazję skosztować tvarohový koláč – cienkie bułeczki z serem Janowego wypieku. Na końcu naszej spacerowej trasy znajduje się hospoda „U krále Václava IV.” – sporawy dom z ogrodem, w którym można pobiesiadować, a nawet posłuchać koncertów. Przy specjałach czeskiej kuchni, przeplatamy naszą rozmowę wątkami zawodowymi i o życiu w Polsce i w Czechach, o mentalności obu narodów i wynikających z tego różnicach w organizacji ochrony zdrowia w naszych krajach. Takie nieformalne spotkania dają niekiedy więcej wiedzy i pozwalają rozwijać przeróżne umiejętności komunikacyjne bardziej, niż podczas szkoleń czy konferencji. Wreszcie miałem okazję zapytać Janę o stosunek Czechów do piwa. Właśnie kilka dni wcześniej widziałem w hospodzie w Ogrodzie Zoologicznym matkę z trzyletnim synem, która zapytała go, czego chciałby się napić. W ich krótkim dialogu usłyszałem: „Mamo, a ty co będziesz piła?”; „Ja zamówię sobie piwo”; „No to ja chcę ten mój ulubiony napój (i tu padła nazwa napoju)”. Po czym mama przy kuflu piwa i synek z pucharem błękitnego płynu rozmawiali o ważnych dla siebie sprawach. Takie widoki w Czechach są na porządku dziennym, a moja polska mentalność zadaje pytanie: gdzie tu ochrona nieletnich przed alkoholizmem? Podobno z badań wynika, że takie „rozpijanie” młodego pokolenia piwem nie skutkuje problemami alkoholowymi. Raczej picie wódki i innych wysokoprocentowych napojów alkoholowych przez rodziców w obecności dzieci procentuje alkoholizmem. Tak, przyznaję rację. Z perspektywy polskiego doświadczenia to wydaje się prawdą.  Poza tym, jest jeszcze jedna istotna różnica pomiędzy Polakami a Czechami, którą Mariusz Szczygieł trafnie wyraził tymi oto słowy: „Kultura chmielu w przeciwieństwie do kultury żyta, nie rodzi chyba aż takiej agresji” [1].

No właśnie, o tej prawdzie przekonuję się wielokrotnie podczas nocnych wędrówek po Pradze – tej turystycznej, przez całą dobę tętniącej życiem, oraz tej typowo czeskiej, gdzie turyści zaglądają zupełnie przypadkowo. Kiedyś po północy wysiadłem na stacji metra „Jiřího z Poděbrad” i przechodziłem przez park „Sady Svatopluka Čecha”. A w nim spora grupka podpitych czeskich dresiarzy w jednej z alejek urządziła sobie biesiadę. Byłem przerażony swoim wyobrażeniem tego, co mogłoby się wydarzyć za chwilę, lecz twardo ruszyłem do przodu. Panowie przywitali mnie pozdrowieniem „Dobrý večer. Na zdraví. Mĕjte se hezky”. Nie było w nich żadnej agresji, a ze mnie odpłynął strach o własne życie. „Mĕjte se hezky. Dobrou noc” – z ulgą pozdrowiłem dresiarzy, którzy w ten sposób uratowali mi życie. 

Podczas tego pobytu w Pradze spotykam się z Janą Korandovą jeszcze trzeci raz. Chcę zabrać ją na spacer szlakiem od Placu Wacława, poprzez Plac Staromiejski i most Karola, aż na Malou Stranu. Przecież na Starym Mieście nie była już od ponad 10 lat. „Sejdeme se pod ocasem” („Spotkamy się pod ogonem”). „Gdzie!?” – pytam zdziwiony. Okazuje się, że prażanie w ten sposób umawiają się na spotkania pod pomnikiem Króla Wacława IV, siedzącego na koniu. Pomnik stoi w pobliżu Muzeum Narodowego na Placu Wacława, tuż przy przesiadkowej stacja metra Muzeum, na której krzyżują się linie „A” i „C”.

Jednak w niedzielę 16 sierpnia, ze względu na duże upały, zmieniamy plany i udajemy się metrem na Vinohrady, a później spacerkiem w pobliże Wieży Telewizyjnej, by pobiesiadować w jednej z hospódek, zlokalizowanych w Riegrovych sadech – parku na Vinahradach, z którego rozpościera się panorama na Praski Zamek i Malou Stranu.

Panorama Praski Zamek i Malou Stranu. Widok z parku Riegrovy sady w Pradze.
Archiwum autora. 
Tu omawiamy ostatnie szczegóły rozwijającej się współpracy. W tym czasie mocno zaawansowane są przygotowania do udziału grupy polskich nauczycieli w kursie w Brnie. Mamy już podpisane umowy i otrzymaliśmy stypendium ERASMUS. Wspólnie z Janą Korandovą zastanawiamy się także nad tematyką zajęć, które mogłaby przeprowadzić w Polsce podczas zwyczajowej i wstępnie umówionej już rewizyty. Znając różnice w organizacji ochrony zdrowia w Polsce i w Czechach, a także rozumiejąc odmienne podejście do kompetencji pielęgniarek w naszych krajach wiem, że Czesi mocno nastawieni są na edukację zdrowotną. Akurat ta działka w Polsce niestety mocno szwankuje. Mało tego, problematyka zajęć dla pacjentów, realizowana rzez czeskie pielęgniarki, dotyczy spraw, które w naszym kraju są tematami  abu. Aktywność seksualna osób niepełnosprawnych, chorujących reumatycznie, macierzyństwo i ojcostwo, to bardzo ważne sfery życia, o których ze swoimi podopiecznymi rozmawiają czeskie pielęgniarki. Uważam, że jeśli Czesi maja duże doświadczenie w edukacji pacjentów i potrafią otwarcie i bez zażenowania rozmawiać o seksie w chorobie i niepełnosprawności, to mogą być oni dla nas dobrymi nauczycielami choćby również dlatego, że słowiańskie dusze rozumieją się dobrze i współodczuwają podobnie. Ponadto, mamy porównywalne doświadczenia społeczno-polityczne, więc wiemy, skąd biorą się różnego typu ograniczenia. Tego z całą pewnością nie wiedzą Anglicy czy Francuzi.

Ta fantastyczna perspektywa współpracy inspiruje mnie coraz bardziej do poszukiwania nowych możliwości w tym zakresie. Z jednej strony wszystko idzie jak po maśle, z drugie pojawiają się jednak jakieś „lecza*”. Lecz póki co, przed nami ostatnie przygotowania do wyjazdu na kurs „Teach the Teacher course – 2-nd EULAR AHP Course”, zaplanowany na październik 2009 r. w Brnie.


  1. Szczygieł Mariusz: Osobisty przewodnik po Pradze. Pobrano dnia 14.08.2013 ze strony: http://www.mariuszszczygiel.com.pl/471,osobisty-przewodnik-po-pradze

  • Leczo – ten neologizm wymyślił Wojciech Nyklewicz na określenie przeszkód w realizacji jakiegoś przedsięwzięcia; słowo „leczo” pochodzi z konstrukcji: „Tak, wszystko jest w porządku, lecz…”. „Lecza” tworzą „leczowiska”, czyli zbiorowiska „lecz” (liczba pojedyncza i mnoga jednocześnie) lub „leczów”, niekiedy całkowicie uniemożliwiające zrealizowanie jakiegoś pomysłu, marzenia czy projektu. „Leczowiska” to pasożytnicze kolonie oporne na argumentację, zamknięte na dialog i potwornie głodne aprobaty, którą nigdy nie zaspokajają swoich deficytów. Wystrzegajcie się „leczów”!