Knowania Kierownika Kosmosu są ciche, niepozorne, lecz
skuteczne. Najbardziej podoba mi się w Nim to, że jest nienarzucający się i
dyskretny. Po prostu, daje wolność wyborów. On podrzuca mi zbiegowiska
okoliczności, niby przez przypadek, náhodou… Ja udaję, że to przypadki, i tak
podążamy ku Spotkaniom i rzeczom ważnym. Że ważnym, widać dopiero z perspektywy
czasu.
Właśnie w 2009 roku Kierownik Kosmosu umówił mnie na randkę
z Madonną w Pradze, Madonna umówiła mnie z Janą Korandovą, Jana zaaranżowała jesienne
Spotkanie w Brnie, potem było „Spotkanie bez spotkania” z romskim Księciem w
Pradze… i tak na scenę współpracy polsko-czeskiej, a potem również
polsko-słowackiej wkraczają kolejni bohaterowie. A tymczasem jesteśmy w Pradze,
jest środek sierpnia 2009 r. W stolicy Czech spotkałem się już dwa razy z Janą Korandovą,
na randkę ze mną przyleciała Madonna, którą po koncercie odprawiłem w dalszą
podróż, tym razem do Polski.
Gdy nastała sobota 8 sierpnia 2009, w upalne popołudnie
wychodzę z przyjemnie chłodnej stacji metra Chodov. Tak, na tym osiedlu, zaledwie
kilka dni później, Madonna miała swój koncert. Tu również mieszka Jana
Korandová. „Vojtĕchu, pokażę Ci Pragę,
jakiej nie znasz” – i udaliśmy się… w góry. Tuż za blokiem, w którym
mieszka Jana, zaczyna się pasmo skalistych wzgórz, porośniętych ogromnymi
sosnami i świerkami. Chłodnie cieniste drzewa przynoszą ulgę, a w ciszy słychać
przeciągły szum wiatru. W tym górskim lesie jest wszystko, co można spotkać np.
w niższych partiach polski Tatr. Są podobno nawet niedźwiedzie, choć wokół tego
wielkiego boru tętni życiem ogromne miasto. Poruszamy się po wyznaczonych
szlakach, spotykając, na szczęście, mniej turystów niż w modnych polskich
górach. Jana Korandová opowiada o życiu przeciętnego prażanina, o tym, że wolą oni
spędzać wolny czas właśnie w takich kompleksach leśnych niż w turystycznym
centrum Pragi. Panuje tu niesamowity spokój. Przechodnie starają się mówić
nieco ciszej niż na ulicach, by wzajemnie nie zakłócać sobie przyjemności obcowania
z naturą. Wprawdzie pośród skał, na polankach znajdują się place zabaw dla
dzieci, lecz mają one charakter sprawnościowych ścieżek. W tych miejscach jest
nieco gwarniej.
Jana Korandová i Wojciech Nyklewicz w hospodzie U krále
Václava IV. w Pradze.
Archiwum autora. |
Przystajemy przy górskim źródle. Woda tryska prosto ze
skały, jest bardzo zimna i cudownie gasi pragnienie. Mam okazję skosztować tvarohový
koláč – cienkie bułeczki z serem Janowego wypieku. Na końcu naszej spacerowej trasy
znajduje się hospoda „U krále Václava IV.” – sporawy dom z ogrodem, w
którym można pobiesiadować, a nawet posłuchać koncertów. Przy specjałach
czeskiej kuchni, przeplatamy naszą rozmowę wątkami zawodowymi i o życiu w
Polsce i w Czechach, o mentalności obu narodów i wynikających z tego różnicach
w organizacji ochrony zdrowia w naszych krajach. Takie nieformalne spotkania
dają niekiedy więcej wiedzy i pozwalają rozwijać przeróżne umiejętności
komunikacyjne bardziej, niż podczas szkoleń czy konferencji. Wreszcie miałem
okazję zapytać Janę o stosunek Czechów do piwa. Właśnie kilka dni wcześniej
widziałem w hospodzie w Ogrodzie Zoologicznym matkę z trzyletnim synem, która zapytała
go, czego chciałby się napić. W ich krótkim dialogu usłyszałem: „Mamo, a ty co będziesz piła?”; „Ja zamówię
sobie piwo”; „No to ja chcę ten mój ulubiony napój (i tu padła nazwa napoju)”.
Po czym mama przy kuflu piwa i synek z pucharem błękitnego płynu rozmawiali
o ważnych dla siebie sprawach. Takie widoki w Czechach są na porządku dziennym,
a moja polska mentalność zadaje pytanie: gdzie tu ochrona nieletnich przed
alkoholizmem? Podobno z badań wynika, że takie „rozpijanie” młodego pokolenia piwem
nie skutkuje problemami alkoholowymi. Raczej picie wódki i innych
wysokoprocentowych napojów alkoholowych przez rodziców w obecności dzieci
procentuje alkoholizmem. Tak,
przyznaję rację. Z perspektywy polskiego doświadczenia to wydaje się prawdą. Poza tym, jest jeszcze jedna istotna różnica pomiędzy
Polakami a Czechami, którą Mariusz Szczygieł trafnie wyraził tymi oto słowy:
„Kultura chmielu w przeciwieństwie do kultury żyta, nie rodzi chyba aż takiej
agresji” [1].
No właśnie, o tej prawdzie przekonuję się wielokrotnie
podczas nocnych wędrówek po Pradze – tej turystycznej, przez całą dobę tętniącej
życiem, oraz tej typowo czeskiej, gdzie turyści zaglądają zupełnie przypadkowo.
Kiedyś po północy wysiadłem na stacji metra „Jiřího z Poděbrad” i przechodziłem
przez park „Sady Svatopluka Čecha”. A w nim spora grupka podpitych czeskich dresiarzy
w jednej z alejek urządziła sobie biesiadę. Byłem przerażony swoim wyobrażeniem
tego, co mogłoby się wydarzyć za chwilę, lecz twardo ruszyłem do przodu. Panowie
przywitali mnie pozdrowieniem „Dobrý večer. Na zdraví. Mĕjte se hezky”. Nie
było w nich żadnej agresji, a ze mnie odpłynął strach o własne życie. „Mĕjte se
hezky. Dobrou noc” – z ulgą pozdrowiłem dresiarzy, którzy w ten sposób uratowali
mi życie.
Podczas tego pobytu w Pradze spotykam się z Janą Korandovą jeszcze
trzeci raz. Chcę zabrać ją na spacer szlakiem od Placu Wacława, poprzez Plac
Staromiejski i most Karola, aż na Malou Stranu. Przecież na Starym Mieście nie
była już od ponad 10 lat. „Sejdeme se
pod ocasem” („Spotkamy się pod
ogonem”). „Gdzie!?” – pytam zdziwiony.
Okazuje się, że prażanie w ten sposób umawiają się na spotkania pod pomnikiem
Króla Wacława IV, siedzącego na koniu. Pomnik stoi w pobliżu Muzeum Narodowego
na Placu Wacława, tuż przy przesiadkowej stacja metra Muzeum, na której
krzyżują się linie „A” i „C”.
Jednak w niedzielę 16 sierpnia, ze względu na duże upały,
zmieniamy plany i udajemy się metrem na Vinohrady, a później spacerkiem w
pobliże Wieży Telewizyjnej, by pobiesiadować w jednej z hospódek, zlokalizowanych
w Riegrovych sadech – parku na Vinahradach, z którego rozpościera się panorama
na Praski Zamek i Malou Stranu.
Panorama Praski Zamek i Malou Stranu. Widok z parku Riegrovy
sady w Pradze.
Archiwum autora. |
Tu omawiamy ostatnie szczegóły rozwijającej się współpracy. W
tym czasie mocno zaawansowane są przygotowania do udziału grupy polskich
nauczycieli w kursie w Brnie. Mamy już podpisane umowy i otrzymaliśmy stypendium
ERASMUS. Wspólnie z Janą Korandovą zastanawiamy się także nad tematyką zajęć,
które mogłaby przeprowadzić w Polsce podczas zwyczajowej i wstępnie umówionej już
rewizyty. Znając różnice w organizacji ochrony zdrowia w Polsce i w Czechach, a
także rozumiejąc odmienne podejście do kompetencji pielęgniarek w naszych
krajach wiem, że Czesi mocno nastawieni są na edukację zdrowotną. Akurat ta
działka w Polsce niestety mocno szwankuje. Mało tego, problematyka zajęć dla
pacjentów, realizowana rzez czeskie pielęgniarki, dotyczy spraw, które w naszym
kraju są tematami abu. Aktywność seksualna osób niepełnosprawnych, chorujących
reumatycznie, macierzyństwo i ojcostwo, to bardzo ważne sfery życia, o których
ze swoimi podopiecznymi rozmawiają czeskie pielęgniarki. Uważam, że jeśli Czesi
maja duże doświadczenie w edukacji pacjentów i potrafią otwarcie i bez
zażenowania rozmawiać o seksie w chorobie i niepełnosprawności, to mogą być oni
dla nas dobrymi nauczycielami choćby również dlatego, że słowiańskie dusze rozumieją
się dobrze i współodczuwają podobnie. Ponadto, mamy porównywalne doświadczenia społeczno-polityczne,
więc wiemy, skąd biorą się różnego typu ograniczenia. Tego z całą pewnością nie
wiedzą Anglicy czy Francuzi.
Ta fantastyczna perspektywa współpracy inspiruje mnie coraz
bardziej do poszukiwania nowych możliwości w tym zakresie. Z jednej strony
wszystko idzie jak po maśle, z drugie pojawiają się jednak jakieś „lecza*”. Lecz
póki co, przed nami ostatnie przygotowania do wyjazdu na kurs „Teach the
Teacher course – 2-nd EULAR AHP Course”, zaplanowany na październik 2009 r. w
Brnie.
- Szczygieł Mariusz: Osobisty przewodnik po Pradze. Pobrano dnia 14.08.2013 ze strony: http://www.mariuszszczygiel.com.pl/471,osobisty-przewodnik-po-pradze
- Leczo – ten neologizm wymyślił Wojciech Nyklewicz na określenie przeszkód w realizacji jakiegoś przedsięwzięcia; słowo „leczo” pochodzi z konstrukcji: „Tak, wszystko jest w porządku, lecz…”. „Lecza” tworzą „leczowiska”, czyli zbiorowiska „lecz” (liczba pojedyncza i mnoga jednocześnie) lub „leczów”, niekiedy całkowicie uniemożliwiające zrealizowanie jakiegoś pomysłu, marzenia czy projektu. „Leczowiska” to pasożytnicze kolonie oporne na argumentację, zamknięte na dialog i potwornie głodne aprobaty, którą nigdy nie zaspokajają swoich deficytów. Wystrzegajcie się „leczów”!